W ciągu ostatnich kilku dekad obserwuje się wzrost zapadalności na szpiczaka mnogiego. Według danych Fundacji Centrum Leczenia Szpiczaka szpiczak plazmocytowy zwany również szpiczakiem mnogim występuje w populacji z częstością około 4 przypadków na 100 tys. osób rocznie, co stanowi 1 proc. nowotworów złośliwych i około 10 proc. nowotworów układu krwiotwórczego.
– W populacji obserwuje się tak mało przypadków szpiczaka, bo choroba ta nie występuje u ludzi młodych. Jedynie 2 proc. pacjentów ma poniżej 40 lat, a mediana zachorowań to 70 lat. Co więcej, nowotwór jest trudny do zdiagnozowania, bo pierwsze objawy to bóle kostne, kręgosłupa i żeber. A takie bóle u osoby, która ma 60 czy 70 lat, nie są jakimś ewenementem – mówi agencji informacyjnej Newseria prof. Anna Dmoszyńska, kierownik Kliniki Hematoonkologii i Transplantacji Szpiku UM w Lublinie.
W początkowym stadium nowotworu szpiczaka łatwo pomylić z innymi chorobami, ponieważ objawy są zwykle niespecyficzne. Oprócz problemów kostnych, u pacjentów dochodzi do spadku odporności i niewydolności nerek. Dzieje się tak, ponieważ zmienione nowotworowo komórki szpiku produkują duże ilości nieprawidłowych przeciwciał, które kumulują się w nerkach i upośledzają ich funkcje.
Na skutek ciągłego udoskonalania technik diagnostycznych oraz bardziej zaawansowanego wieku społeczeństwa w ciągu ostatnich kilku dekad obserwuje się wzrost zapadalności na szpiczaka plazmocytowego. Mimo postępów w medycynie nadal pozostaje on chorobą nieuleczalną. Jedną z metod terapii, która wydłuża życie pacjentów, jest transplantacja autologiczna.
– Procedura polega na tym, że najpierw pobieramy od chorego komórki szpikowe z krwi obwodowej, a następnie podajemy mu bardzo silną dawkę leku cytostatycznego. To powoduje maksymalne wyeliminowanie klonu nowotworowego, ale przy okazji uszkadza szpik. Żeby pacjent to przetrwał, podaje mu się komórki wcześniej pobrane. Terapia choroby nie leczy, ale istotnie wydłuża życie pacjentom – tłumaczy dr Dominik Dytfeld, prezes Polskiego Konsorcjum Szpiczakowego.
Ze względu na dużą toksyczność transplantacja szpiku jest możliwa tylko u osób młodszych. W efekcie procedura ta jest niedostępna dla większości chorych na szpiczaka.
Współczesna farmakoterapia umożliwia jednak znaczne wydłużenie oraz poprawę jakości życia również starszych pacjentów.
– Porównując leczenie, które stosowano kilkanaście lat temu, kiedy mediana całkowitego przeżycia wynosiła 3 lata, możemy powiedzieć, że uczyniliśmy szpiczaka chorobą przewlekłą, bo w tej chwili mediana w standardowej grupie ryzyka wynosi 10 lat. Udało się to osiągnąć dzięki nowym lekom – podkreśla Anna Dmoszyńska.
Jednym z leków stosowanych w terapii choroby jest bortezomib, który hamuje specyficzne enzymy w komórkach nowotworowych, spowalniając rozrost szpiczaka.
Według danych Europejskiej Agencji Leków w przypadku wcześniej nieleczonego szpiczaka zastosowanie tego leku przed przeszczepem szpiku może istotnie wydłużać przeżywalność pacjentów. Również u chorych z nawracającym lub opornym na leczenie szpiczakiem mnogim kliniczna skuteczność terapii jest wyższa w grupie pacjentów otrzymujących bortezomib.
Niestety, polscy pacjenci nadal nie mają do niego dostępu w leczeniu pierwszej linii.
– Mając diagnozę szpiczaka, nie możemy od razu zastosować bortezomibu. Dopiero, gdy pacjent nie odpowie na standardowe leczenie, może w drugiej linii otrzymać ten lek. Chorzy ze szpiczakami najwyższego ryzyka powinni być od razu leczeni bortezomibem w połączeniu z innymi lekami, tak jak w Europie – dodaje prof. Dmoszyńska.
O większą dostępność do tego leku dla chorych ubiega się obecnie Polska Grupa Szpiczakowa, która skupia hematologów zajmujących się leczeniem szpiczaka mnogiego. Organizacja wystosowała list do ministra zdrowia, który został podpisany przez 44 specjalistów zajmujących się leczeniem szpiczaka, w tym prezesa Polskiego Towarzystwa Hematologów i Transfuzjologów prof. Tadeusza Robaka, prof. Aleksandra Skotnickiego oraz kierowników klinik hematologicznych z całej Polski.